Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kto jest winny śmierci Anety?

Łukasz Cieśla
Aneta miała 47 lat..  Zginęła w piątek, 13 listopada 2015 r.
Aneta miała 47 lat.. Zginęła w piątek, 13 listopada 2015 r. Łukasz Gdak
Wracamy do sprawy tragicznego wypadku pod Wolsztynem sprzed dwóch lat. Prokuratura nie oskarżyła kierowcy-biznesmena z okolic Wolsztyna, tylko jego mechanika.

Dwa lata temu na drodze pod Wolsztynem w samochód Anety czołowo uderzyło auto miejscowego biznesmena. 47-letnia kobieta zginęła na miejscu. Biznesmen Piotr J. jechał powypadkowym mercedesem sprowadzonym z Hiszpanii. Wjechał w auto Anety, bo odpadło mu tylne lewe koło. Sprowadzonym z Hiszpanii samochodem, naprawianym później w Polsce, nie pojechał na żadne badania techniczne. Wyjechał jednak na drogę publiczną i po chwili doszło do wypadku. Wolsztyńska prokuratura nie postawiła mu żadnego zarzutu. O nieumyślne spowodowanie śmierci Anety oskarżyła... mechanika pracującego dla Piotra J. Śledczy stwierdzili, że mechanik źle dokręcił koło w aucie szefa. Ten, jak opowiada, popłakał się na przesłuchaniu w prokuraturze.

Ofiara, Aneta, mieszkała na stałe w Berlinie. Zostawiła męża, córkę oraz rodziców, dla których była jedynym dzieckiem. Rodzice, państwo Ciemniejewscy, uważają, że mechanik został niesłusznie obwiniony. Spokojnie rozmawiają z nim przed kolejnymi rozprawami. Olbrzymie pretensje kierują za to do prokuratury oraz biznesmena - uczestnika wypadku.

Rodziców Anety reprezentuje poznański adwokat Rafał Kupsik. - W tej sprawie oskarżono niewłaściwą osobę - przekonuje. - To Piotr J., jako kierujący, powinien usłyszeć zarzuty. Jechał autem powypadkowym, bez ważnego przeglądu technicznego. Gdyby pojechał na badania, wyszłyby usterki, choćby taka jak niedokręcone koło. On zresztą zeznał, że tuż przed wypadkiem słyszał stukanie w aucie, ale się nie zatrzymał. Potem wycofał się z tego twierdzenia. Szkoda, że prokurator z Wolsztyna okazał się mało wnikliwy. Ponadto oparł się na niepełnej opinii biegłych, którzy nie wyjaśnili niektórych wątków - dodaje adwokat.

Rafał Danilecki, w przeszłości policjant, nie pracuje już w prokuraturze w Wolsztynie. W zeszłym roku został prokuratorem w Nowej Soli. O tym, dlaczego oskarżył mechanika, nie chce rozmawiać. Zaznacza, że pytania powinniśmy kierować do prokuratury w Wolsztynie lub w Poznaniu.

Po dwóch latach boli tak samo

Na spotkanie zgadzają się za to rodzice Anety. Odwiedzam ich w mieszkaniu na poznańskim osiedlu. To niełatwa rozmowa. Co pewien czas przerywana jest płaczem.
- W prokuraturze pojawiliśmy się już w poniedziałek, pierwszy dzień roboczy po wypadku. Prokurator Danilecki się spóźnił, nawet nie złożył kondolencji - wspomina pani Barbara, mama Anety. Szlocha, gdy opowiada o śmiertelnych obrażeniach córki po czołowym zderzeniu.
- Przeżywam to wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj. A to już prawie dwa lata. Leczę się na nerwy, na procesie w sądzie nie mogę wytrzymać, mąż dostał udaru - w oczach Barbary znowu pojawiają się łzy. Wychodzi z pokoju.

Józef, ojciec Anety, jest bardziej opanowany. Ale przyznaje, że i on ledwo się trzyma. Głos mu drży. Ma żal do wolsztyńskiej prokuratury, że jako pokrzywdzony nie został wezwany na przesłuchania. Chciałby zadawać pytania świadkom, zwłaszcza kierowcy mercedesa Piotrowi J. - Odpowiada ten, który kierował - przekonuje Józef Ciemniejewski. - Ale Piotr J. dostał status pokrzywdzonego oraz oskarżyciela posiłkowego. Na sali sądowej jest bezczelny, bardzo pewny siebie. Usiadł w ławie obok prokuratora. Dla mnie nie było tam miejsca, choć to ja straciłem córkę. Zasiadłem na ławie dla publiczności. To nie jest fair.
Zły jest także Peter, mąż zmarłej Anety.
- Piotr J. myśli, że wszystko mu wolno, ale trafił nie na tych, co trzeba. Nie mam do niego pretensji o samo zderzenie, każdemu może się urwać koło. Mam za to żal o jego późniejszą postawę. Nie powiedział słowa „przepraszam”, nie wziął winy na siebie, a przecież on prowadził samochód.

Mercedes jak zgnieciona żaba

Piotr J. to biznesmen w średnim wieku. Działalność ma zarejestrowaną w woj. lubuskim, tuż przy granicy z Wielkopolską. Produkuje opakowania, zajmuje się transportem, kilka lat temu zaczął sprowadzać z Madrytu „bite” samochody. Tamtejsza firma, w której nabywał pojazdy, ma wiele mówiącą nazwę: Auto Accident. Pracują w niej Polacy, prowadzą stronę w ojczystym języku.

Hiszpańskie auta kupione przez Piotra J., po naprawie pod Wolsztynem, trafiały na Teneryfę do jego wypożyczalni samochodów. Pracownicy biznesmena opowiadają, że do Polski sprowadził kilkanaście, a może i z 20 „rozbitków”. Jedne w lepszym, inne w fatalnym stanie. Ponoć były naprawiane głównie w zewnętrznych warsztatach.

Właśnie z Madrytu, na lawecie, w 2015 roku przyjechał kolejny transport „bitych” samochodów. Wśród nich Mercedes GLK z uszkodzonym przodem, tyłem, bokiem, zawieszeniem, wystrzelonymi poduszkami powietrznymi, uszkodzonym dachem. Mercedes nie zjechał sam z lawety, był ściągany wózkiem widłowym. Jak mówi jedna z osób, wyglądał, jak... zgnieciona żaba. Koła miał ustawione w nienaturalnej pozycji.

PRZEJDŹ NA KOLEJNĄ STRONĘ...

Szef mówił: „byle jeździły”

Oskarżonym o spowodowanie śmierci Anety jest mechanik Jacek Kaczmarek. Zgadza się na podanie nazwiska. Zaznacza, że nie ma niczego do ukrycia. Kiedyś pracował w zakładzie wulkanizacyjnym, z którego odszedł do firmy Piotra J. Głównie naprawiał jego ciężarówki, był kierowcą. „Rozbitkami” z Hiszpanii, jak zapewnia, zajmował się niechętnie.

Z Jackiem spotykam się w Wolsztynie, przy okazji kolejnej rozprawy, w której jest oskarżonym.
- Szef najczęściej sprowadzał mocno uszkodzone samochody, po niektóre jeździłem lawetą do Madrytu. Choć uważam się za dobrego mechanika, nie chciałem ich naprawiać. Szef nie miał odpowiedniego sprzętu, domagał się napraw na łapu-capu, na tanich używanych częściach. Mówił, że auta byle jeździły, a turyści na Teneryfie nie będą wnikać w ich przeszłość. Gdy zwracałem mu uwagę, że tak nie można, nie przyjmował tego. Auta głównie naprawiał u Szymona, mechanika z pobliskiej wioski. Właśnie tam, bo inne warsztaty niechętnie przyjmowały takie zlecenia - opowiada Jacek Kaczmarek.

Dodaje, że zewnętrzny mechanik o imieniu Szymon naprawił mercedesa prawie w całości. Przywiózł go na lawecie i oznajmił, że trzeba jeszcze założyć tylną półośkę. To element odpowiadający w aucie za przeniesienie napędu na koła. Do niej z kolei mocuje się piastę, a na nią koła.
- Półośka, którą mechanik Szymon dostał od szefa do założenia, była za krótka. Pochodziła od innego modelu mercedesa. Szymon powiedział nam, że właściwą półośkę mamy sami zamontować - wspomina Jacek Kaczmarek. - Zamówiliśmy więc drugą, ale i ona nie pasowała. Wtedy zaczęliśmy załatwiać trzecią półośkę. Jednak ja jej nie montowałem, bo jedna z naszych ciężarówek miała awarię za Krakowem. Musiałem jechać ją naprawić. Gdy wróciłem do firmy, mercedes stał już ze zrobioną półośką, na kołach.

Znika auto i ważny świadek

Jednak prokuratura z Wolsztyna oskarżyła właśnie Kaczmarka o nieprawidłowe dokręcenie jednego, tylnego koła. Błędy miał popełnić w nieustalonym dniu między 1 a 13 listopada 2015 roku. Skąd taki wniosek?
Miesiąc po tragicznym wypadku prokuratura przesłuchała Tarasa T., jednego z Ukraińców zatrudnionych w firmie biznesmena. Taras ponoć był człowiekiem „od wszystkiego”. Pomagał też mechanikowi Jackowi w naprawie różnych pojazdów.

Ten elektromechanik był wskazywany przez świadków jako jedna z osób, która miała kontakt z mercedesem. Podczas przesłuchania w prokuraturze Taras powiedział, że pomagał Jackowi przy tym aucie. Jego wypowiedzi nie były kategoryczne. Bo na pytanie prokuratora, kto ostatni dokręcał tylne koło, odpowiedział tak:
- Ja nie pamiętam, kto dokręcał, czy ja, czy Jacek - zeznał Taras. W dalszej części przesłuchania, jak wynika z protokołu, zeznawał: - Ja tych kół nie dokręcałem. Nie widziałem, czy Jacek je dokręcał, ale nikogo innego nie było przy tym samochodzie wtedy. Według mnie Jacek musiał dokręcić te koła, ale ja tego nie widziałem.
Niebawem, bo w marcu 2016 roku, gotowa była opinia biegłych z Zielonej Góry. Wskazali, że jedyną przyczyną wypadku było oderwanie się koła. Biegli nie pisali o powypadkowej przeszłości auta ani o tym, że biznesmen Piotr J. nie zrobił nowych badań technicznych. Zdjęli z niego wszelką odpowiedzialność, twierdząc, że nie miał żadnego wpływu na wypadek.

Dalsze wypadki potoczyły się błyskawicznie. 18 kwietnia 2016 roku prokurator przedstawił zarzut Jackowi Kaczmarkowi. Obrońca mechanika w tym samym dniu zażądał ponownego badania Mercedesa GLK. Dwa dni później złożył wniosek o ponowne przesłuchanie Tarasa z Ukrainy, którego wcześniejsze zeznania stały się podstawą zarzutów. Ale prokurator te wnioski oddalił. 27 kwietnia ubiegłego roku skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko Kaczmarkowi.

Powypadkowy mercedes już nigdy nie został ponownie przebadany. Prokurator wydał go Piotrowi J. Ten ponoć gdzieś go zbył, ale nie potrafi powiedzieć gdzie.

Również 28-letni Taras, główny świadek prokuratury, ulotnił się. Podobno krótko przed rozpoczęciem procesu wyjechał na Ukrainę. Jego przesłuchania na rozprawie domagał się obrońca mechanika. Miał do niego sporo pytań. Ale Taras nie zostanie wezwany. Prowadząca proces pani sędzia wskazała, że Ukrainiec może nie mieć pieniędzy na przyjazd. Poza tym nie ma możliwości, aby obywatela innego państwa zmusić do pojawienia się w sądzie i złożenia zeznań.

Jacek Kaczmarek przypuszcza, dlaczego Taras wskazał właśnie na niego.
- Jeśli nie wskazałby mnie, sam mógłby zostać podejrzanym. Przypuszczam, że to on pod moją nieobecność dokręcił koło, a potem chciał odsunąć od siebie podejrzenia - zaznacza oskarżony mechanik.

PRZEJDŹ NA KOLEJNĄ STRONĘ...

Biznesmen: mam jedną wadę

Po wypadku Jacek odszedł z firmy. Jeździ TIR-em. Podczas jednego z przesłuchań powiedział, że wyrzucił żonie szefa, że gdyby mercedes pojechał na badania techniczne, do wypadku by nie doszło. Od szefowej miał usłyszeć, że jest „za mądry”.

Dotarliśmy do innego pracownika firmy Piotra J. Opowiedział o zwyczajach panujących w zakładzie.
- Jacek dużo robił w firmie, również przy samochodach. Ale przy tym mercedesie kręciło się znacznie więcej osób. Dlatego dziwię się, że właśnie on został oskarżony. Uważam, że niesłusznie - opowiada osoba pracująca w firmie Piotra J.
- Cały zakład działał czasami na wariackich papierach. Jeden pracownik mógł na przykład wystawiać faktury, sprzątać auta i jeszcze karmić psy. Wszyscy byli od wszystkiego. Nasz szef rzucał różne pomysły, po chwili je zmieniał. W dniu wypadku w tym mercedesie zapaliła się jedna z kontrolek, trójkąt z wykrzyknikiem. Szef o tym wiedział, ale pojechał dalej - dodaje pracownik.

Odwiedziliśmy firmę Piotra J. znajdującą się niedaleko Wolsztyna. Akurat nie było go w pracy. Odebrał nasz telefon i bardzo chętnie rozmawiał. Był „ofensywny”. Nerwowy zrobił się, gdy zapytaliśmy o biznes polegający na naprawie hiszpańskich „rozbitków” i odsyłaniu ich do wypożyczalni na Teneryfie. Od razu przerwał i zarzucił nam, że niesłusznie go oskarżamy.
- Mechanik nie dokręcił koła, a ze mnie robi się winnego. Czuję się skrzywdzony. Po wypadku nie chodzę na jedną nogę, kuleję - skarżył się Piotr J.
- Nie mam zamiaru się wybielać, ale najprościej obwinić niewinnego. To ja dokręcałem koło? Ja zajmowałem się półośkami? Bardzo mi przykro z powodu śmierci pani Anety, ale dowody nawet w procencie mnie nie obciążają. Jedyna moja wada to zbyt duże zaufanie do ludzi. Zaufałem mechanikowi Jackowi, że wszystko jest w porządku z tym mercedesem.
Jego zdaniem mercedes, od którego odpadło koło, generalnie był dobrze naprawiony. Przecież wystrzeliły poduszki, co uratowało mu życie. Stwierdził, że zmarła Aneta najwidoczniej jechała gorszym autem (jechała mercedesem E 220 - dop. red.).

Dlaczego Piotr J. po naprawie nie zbadał swojego mercedesa w żadnej stacji? Przekonywał nas, że takiego obowiązku nie miał. Auto, w jego ocenie, miało przecież ważne badania techniczne. Zrobiono je jeszcze przed pierwszym wypadkiem w Hiszpanii.

Biznesmen nie chciał się z nami spotkać. Stwierdził, że nie wie, czy się umówić. A jeśli czegoś nie wie, tego nie robi.

Słyszał pukanie. Sądził, że dojedzie

Piotr J. złożył już zeznania w procesie przeciwko swojemu byłemu pracownikowi. Bardzo ciekawie opowiadał o chwilach poprzedzających wypadek.
- Gdy rano przed wypadkiem pytałem Jacka, powiedział, że samochód jest sprawny, że trzeba tylko ustawić geometrię. Nie czułem, żeby ściągało mnie, więc nie spieszyłem się z geometrią - zeznawał uznany za pokrzywdzonego Piotr J.

- Przed wypadkiem wyczułem, że coś puka mi z tyłu w kole. Nie pamiętam, czy to było kilka minut, czy sekundy. Myślałem, że coś zostało źle zrobione po naprawie, amortyzator może, może półośka, może mi się śruba odkręca. Ale gdybym wiedział, że mi się koło odkręca, to bym się zaraz zatrzymał. Nie wiedziałem, jaka jest przyczyna. Pukało lekko, a do firmy miałem z 500 metrów.

Na kolejnej rozprawie Piotr J. zmienił wersję. Stwierdził, że takie pukanie zawsze słyszy na tej trasie. Bo asfalt w tym miejscu jest bardzo nierówny.

Jako świadek zeznawał także Józef Ciemniejewski, ojciec Anety. Stwierdził, że osobiście oskarża Piotra J. o doprowadzenie do wypadku. - Sam powiedział, że słyszał stukanie, ale uznał, że to drobiazg i dojedzie do swojego zakładu. Gdyby wtedy się zatrzymał, moja córka by żyła - przekonywał ojciec zmarłej.

Hiszpania lepsza niż Czechy

W sądzie zeznawał także Szymon, zewnętrzny mechanik, który naprawiał wiele elementów w mercedesie:
- Zajmowałem się pracami blacharskimi i składałem po lakierniku. Dach był też naprawiany u mnie.Felgi też były naprawiane, ale nie wiem gdzie. Oni mieli u siebie jeszcze założyć półośkę, ustawić geometrię, bo każdy samochód po wypadku musi przejść takie badania - zeznał Szymon.

Świadkiem został także Zbigniew, brat oskarżonego Jacka. W sądzie powiedział, że również naprawiał samochody dla biznesmena.
- Naprawiłem 6-7 aut. Nigdy o własnych siłach nie przyjeżdżały, tak były zdezelowane. Kiedyś powiedziałem Piotrowi J., czemu nie kupuje uszkodzonych samochodów z Czech, za mniejsze pieniądze. Odpowiedział, że robi tak, bo jak te samochody naprawi i wrócą do Hiszpanii, to będą tam mogły jeździć na ważnych przeglądach - zeznawał Zbigniew.

Dodał, że biznesmen chciał dać mu do naprawy Mercedesa GLK. Zbigniew odmówił, bo uznał, że auto ma zbyt poważne uszkodzenia i nie nadaje się do naprawy.

Sąd przesłuchał także czterech biegłych z Zielonej Góry. W swojej pisemnej opinii nie wspomnieli o wypadkowej historii mercedesa. Nie padło żadne słowo, że Piotr J. powinien po naprawie pojechać do stacji diagnostycznej na nowe badania techniczne.

PRZEJDŹ NA NASTĘPNĄ STRONĘ...

Ojciec Anety: nie odpuszczę

Proces przeciwko Jackowi Kaczmarkowi zakończył się w ubiegły piątek. Strony wygłosiły mowy końcowe.

Prokuratura zażądała dla mechanika 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 1,5 roku oraz tysiąca zł grzywny. Ukarania mechanika domagają się także dwaj adwokaci reprezentujący biznesmena Piotra J.

Z kolei Józef Ciemniejewski raz jeszcze zaznaczył, że oskarża Piotra J., a do mechanika Jacka nic nie ma. Uniewinnienia domaga się oczywiście sam zainteresowany oraz jego obrońca Piotr Bogacz.

- Ten mercedes po naprawie powinien najpierw na lawecie pojechać na badania diagnostyczne. Mój klient mówił o tym swojemu szefowi. On nie posłuchał. Zarówno polskie, jak i hiszpańskie prawo nakłada na właściciela powypadkowego auta obowiązek wykonania takich badań. Mój klient nie może więc odpowiadać za niewłaściwe zachowanie swojego ówczesnego szefa, który beztrosko wyjechał sobie na drogę publiczną. Nie ma też żadnych dowodów, poza pomówieniami ukraińskiego pracownika, który przypuszcza, że to mój klient przykręcał koło. Wnoszę o jego uniewinnienie - przekonywał w sądzie adw. Piotr Bogacz.

Sędzia Ludmiła Człapa-Andrzejewska z Sądu Rejonowego w Wolsztynie zapowiedziała, że wyrok wyda 29 września. Dwa tygodnie po mowach końcowych, bo sprawa, jak wskazała, ma skomplikowany charakter. Od wyroku któraś ze stron zapewne złoży odwołanie. Ojciec Anety od dawna zapowiada, że sprawy nie odpuści. Domaga się wyjaśnienia wszystkich wątków.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wolsztyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto