18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy Trzciela trafili na ulicę

Łukasz Cieśla
Mariusz T. nie przyznaje się do oszukiwania swoich klientów . Nadal przebywa w areszcie
Mariusz T. nie przyznaje się do oszukiwania swoich klientów . Nadal przebywa w areszcie Paweł Miecznik
Mieszkańcy Trzciela ofiarami w głośnej "aferze mieszkaniowej". Policja uznała, że starsze małżeństwo może zamieszkać z trzema osiłkami.

Policja z województwa lubuskiego miała biernie przyglądać się, jak Aneta W., w asyście trzech osiłków, zmusza starsze małżeństwo z Trzciela do opuszczenia mieszkania.

Lubuska policja twierdzi, że do żadnego wyrzucenia nie doszło. Jednak gdy o sprawie dowiedzieli się śledczy z Poznania, postawili Anecie W. zarzuty, a sąd ją tymczasowo aresztował.

Sprawa Anety W. jest jednym z wątków poznańskiej "afery mieszkaniowej", polegającej na podstępnym przejmowaniu nieruchomości. O niej oraz o wyrzuceniu starszego małżeństwa z Trzciela napisał "Głos Wielkopolski". Po tamtym tekście odezwał się do nas Stanisław Szmidchen, syn starszego małżeństwa. Opowiedział nam o szczegółach "eksmisji" jego rodziców oraz dziwnej postawie miejscowej policji.

Kłopoty rodziny Szmidche-nów zaczęły się kilka lat temu. 27-letni obecnie Stanisław Szmidchen wpadł w kłopoty finansowe. Postanowił szukać szybkiej pożyczki. Wówczas trafił do osób z Poznania, które dziś są podejrzanymi w "aferze mieszkaniowej". Łącznie miał styczność z czterema z siedmiu obecnie podejrzanych osób.

Początkowo trafił do Anny K., która usłyszała już zarzuty oszukiwania ludzi. Kobieta miała powiedzieć Szmidchenowi, że dostanie pierwszą część pożyczki, ale musi fikcyjnie sprzedać swoje nieruchomości: kamienicę w Nowym Tomyślu i dom w Trzcielu, w którym mieszkali jego rodzice. Fikcyjny kupiec miał potem pod obie nieruchomości zaciągnąć kredyt, który dostałby i spłacałby Stanisław Szmidchen. Mężczyzna zaakceptował tę propozycję i został zaprowadzony do dwóch kolejnych osób, obecnie głównych podejrzanych w aferze mieszkaniowej.

Najpierw przedstawiono go Mariuszowi T., doradcy finansowemu, a potem zaprowadzono do notariusz Violetty D. Ta dwójka, zdaniem poznańskich śledczych, miała odgrywać główne role w procederze wyłudzania nieruchomości.

- Tak się złożyło, że kamienicę w Nowym Tomyślu kupowałem wcześniej notarialnie właśnie u pani Violetty D. Więc gdy potem ponownie do niej trafiłem, to powiedziałem, że to pewien paradoks, że teraz u niej dokonuję fikcyjnej sprzedaży tej nieruchomości. Notariusz zaczęła wtedy machać rękoma i twierdzić, że ona nie wie o żadnej fikcji. A Mariusz T. poczerwieniał i atmosfera zrobiła się gęsta. Zrozumiałem, że poruszyłem drażliwy temat - wspomina Stanisław Szmidchen.

Młody mężczyzna u pani notariusz sprzedał obie nieruchomości warte 1,1 mln zł. Z aktów notarialnych wynika, że dostał za nie 700 tys. zł. Mężczyzna twierdzi, że w rzeczywistości dostał jedynie 170 tys. zł. Początkowo nabywcą był ojciec Anny K. Potem obie nieruchomości nabyła od pana K. wcześniej wspomniana Aneta W.
Stanisław Szmidchen, zanim się zorientował, że żadnego kredytu nie dostanie, zdążył jeszcze zbyć Anecie W. warsztat w Trzcielu należący do jego ojca.

- Wtedy jeszcze wierzyłem tej grupie, że chcą dla mnie dobrze. Że załatwią ten kredyt. Ale oni mnie okłamywali, że procedura w bankach się przeciąga, ale mogą udzielić kolejnej drobnej pożyczki. Namówiłem więc ojca, by zgodził się na zastawienie warsztatu wartego ponad 200 tys. zł. Dostaliśmy za to 50 tys. zł. Potem dowiedzieliśmy się, że akt notarialny sformułowano tak, że de facto daliśmy pełnomocnictwo także do jego sprzedaży - opowiada Szmidchen.

Aneta W. zaczęła zarządzać przejętymi nieruchomościami. Kamienicę w Nowym Tomyślu sprzedała. A wiosną tego roku skierowała do sądu wniosek o eksmisję z domu w Trzcielu rodziców Stanisława Szmidchena.

Gdy sprawa była w toku, 9 czerwca przyjechała pod dom z trzema osiłkami. Miała oświadczyć rodzicom Stanisława Szmidchena, że przywiozła nowych lokatorów, a "panowie chcą się wykąpać". Gdy małżonkowie odmówili wydania kluczy, zaczęły się gorączkowe poszukiwania ślusarza, który otworzy zamki. Incydentowi przyglądali się policjanci z Trzciela. Małżonkowie skarżą się, że trzymali stronę Anety W., a jeden z nich ponoć pomagał jej nawet znaleźć fachowca od otwierania drzwi.

Ostatecznie Aneta W. i jej towarzysze po wyłamaniu drzwi weszli do mieszkania. Małżonkowie, 70-letni mężczyzna i 65-letnia kobieta, zostali na ulicy, tak jak stali. Bez pieniędzy, zapasowych ubrań i lekarstw. Przygarnęła ich córka.

- Pani Aneta W. jest formalnie właścicielką mieszkania, ale ona je wyłudziła. Trwa w tej sprawie śledztwo w poznańskiej prokuratury - pisali Szmidchenowie w zawiadomieniu o przestępstwie. Skierowali je do policji w Międzyrzeczu. Ta umorzyła sprawę. Bo jej zdaniem do włamania nie doszło. Nie doszło też do naruszenia miru domowego.

O komentarz do sprawy poprosiliśmy Komendę Wojewódzką Policji w Gorzowie Wlkp. Ta przysłała odpowiedzi oparte na stanowisku funkcjonariuszy z Międzyrzecza, a to oznacza, że według policji nie doszło do wyrzucenia z domu Szmidchenów, bo mieszkanie opuścili dobrowolnie. Poza tym, policja podkreśla, że Aneta W. jest właścicielką lokalu i mogła do niego wejść. Nie zabraniała też starszemu małżeństwu wejść do mieszkania.

W tłumaczeniach policji nie ma słowa o tym, że małżonkowie mogli po prostu bać się pozostać w domu, w którym przebywało już trzech obcych, dobrze zbudowanych mężczyzn.

Zapytaliśmy rzecznika policji z Gorzowa Wlkp., czy sam, mając 70 lat, zgodziłby się zostać w mieszkaniu z trzema osiłkami? - Rozumiem pański tok myślenia, panie redaktorze. Ma pan sporo racji - stwierdził Sławomir Konieczny, rzecznik KWP w Gorzowie Wlkp. I zaznaczył, że to nie on był autorem odpowiedzi na przesłane pytanie, lecz komenda z Międzyrzecza.

- Dopiero po wysłaniu odpowiedzi zorientowałem się, z jak dużą sprawą mamy do czynienia. Wierzę, że wszystkie jej wątki zostaną rzetelnie wyjaśnione. My, jako komenda wojewódzka policji, mamy instrumenty, by to zrobić - dodaje Sławomir Konieczny.

Kilka dni po incydencie w Trzcielu, kiedy to Szmidchenowie w pośpiechu opuścili mieszkanie, doszło do zatrzymań w aferze mieszkaniowej. Chodzi o podejrzenia dokonania wielu oszustw.

W prokuraturze zarzuty usłyszeli m.in. notariusz Violetta D., doradca Mariusz T., Anna K. oraz Aneta W. Ta ostatnia początkowo nie trafiła za kratki. To się jednak zmieniło, gdy poznańska prokuratura dowiedziała się, że Aneta W. miała namawiać innego podejrzanego do składania fałszywych wyjaśnień. Śledczy z Poznania dowiedzieli się też o incydencie w Trzcielu. Dlatego w nowych zarzutach, oprócz matactwa, znalazło się o naruszenie miru domowego Szmidchenów. Sąd na podstawie tych nowych zarzutów aresztował Anetę W.

- Śledczym z Poznania chce się działać, a funkcjonariusze z Trzciela i Międzyrzecza zachowują się skandalicznie - komentuje Stanisław Szmidchen.
I na dowód swoich twierdzeń przytacza historię z warsztatem, który również przejęła Aneta W.

W warsztacie ojciec pana Stanisława świadczył usługi ślusarskie. W lutym tego roku z jego pomieszczeń, przez ludzi związanych z Anetą W., miało zostać wyniesione prawie całe wyposażenie.

Więcej w papierowym wydaniu Dnia Wolsztyńskiego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wolsztyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto