Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć – we wspomnieniach jednej z ostatnich jej mieszkanek – Sabiny Knych

Krzysztof Sobkowski
Krzysztof Sobkowski
Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć.
Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć. Krzysztof Sobkowski
Z Sabiną Knych – jedną z ostatnich mieszkanek Radusza, czyli największej wsi Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć, rozmawia Krzysztof Sobkowski.

Ciąg dalszy tekstu pod materiałem wideo

Pani Sabino, 21 września obchodziła Pani 99. urodziny. Wszyscy mogą Pani zazdrościć zarówno kondycji, zdrowia, jak i pamięci co do wydarzeń sprzed lat. Wiem, że niegdyś była Pani mieszkanką nieistniejącej już dzisiaj wsi Radusz. Chciałbym Panią namówić na garść wspomnień dla nas, obecnych mieszkańców Krainy Stu Jezior i miejscowości wokół Puszczy Noteckiej. Jak to się stało, że Pani rodzina w ogóle trafiła do Radusza?

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
99-letnia Sabiny Knych to jedna z ostatnich mieszanek Radusza.Krzysztof Sobkowski

- Urodziłam się 21 września 1924 roku w Mosinie koło Poznania i nazywałam się Matecka. Moi rodzice to Wojciech i Pelagia Mateccy. Tata w czasie I wojny światowej był adiutantem u generała. Tak zawsze mówił. Został ranny w kolano i dostał za to rentę. Przestał ją pobierać po II wojnie światowej, bo były to marne grosze, a że system był komunistyczny, to nie wstawił się na komisję. Rodzice byli zamożnymi ludźmi, więc po I wojnie światowej stać ich było na zakup majątku w Mosinie.

Ja urodziłam się, jako trzecie dziecko w rodzinie z kolei, a łącznie byłyśmy cztery. Moja najstarsza siostra to Teresa (ur. 1921 rok), potem Kazimiera (ur. 1923 rok), ja i moja młodsza siostra Joanna (ur. 1930 rok). Tato w Mosinie był przedsiębiorcą, prowadził Dom Towarowo – Zbożowy. Trzeba pamiętać, że to były dopiero początki państwa polskiego, tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku.

Tata zawsze lubił rzucać się na głęboką wodę i jakoś tak się stało, że wkrótce sprzedał ten majątek w Mosinie, a koledzy namówili go, by kupił gospodarstwo w Raduszu. W Puszczy Noteckiej trwała wówczas wielka wycinka drzew i ponoć można było lepiej zarobić. Myślę więc, że tatę to zainteresowało i skusiło, i tak na przełomie 1925 i 1926 roku nasza rodzina trafiła do największej wsi w Puszczy Noteckiej.

Pamięta Pani, czym rodzice zajmowali się? W końcu miała Pani wtedy niespełna dwa latka…

- Rodzice w Raduszu kupili gospodarstwo, które wcześniej prowadził Niemiec Carl Hartwig, a potem Polak Biegalski. Do dziś nie mogę zrozumieć tego, że na zachowanych widokówkach z dawnego Radusza z naszą karczmą i naszym domem widnieje napis „Carl Hartwig” i pokazane jest gospodarstwo, w którym my mieszkaliśmy. Do samego końca to było gospodarstwo Mateckich. Carl Hartwig wyprowadził się po sprzedaży majątku Biegalskiemu do Radgoszczy. Jeszcze po II wojnie światowej nasza rodzina była zapisana w księdze wieczystej, jako przedwojenny właściciel tego terenu i tych nieruchomości. Wtedy też wzywano dawnych mieszkańców wsi i informowano, że wieś została rozebrana. Nakazywano zrzec się majątku, by dostać nowe gospodarstwo. Ojciec nigdy tego nie zrobił, bo twierdził, że własność nigdy nie przepadnie. W końcu trafiliśmy do Skrzydlewa, gdzie tato zmarł w 1951 roku, nigdy nie otrzymując odszkodowania za Radusz.

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
Karczma w Raduszu została wybudowana przez Carla Hartwiga. Od Niemca majątek kupili później państwo Mateccy.Archiwum Sabiny Knych

W Raduszu rodzice prowadzili restaurację, karczmę i sklep kolonialny. My, jako dzieci pomagaliśmy im. Po szkole pracowało się w przydomowych ogródkach. Ja na przykład jeździłam rowerem do Międzychodu po papierosy, które potem były sprzedawane w naszym sklepie. Z tego okresu szczególnie utkwił mi w pamięci drewniany most przez rzekę Wartę w Międzychodzie. Piękną miał konstrukcję. Pamiętam też, że tata miał – jako jedyny we wsi – dożywotnią koncesję na sprzedaż wódki. Mogliśmy ją sprzedawać także w innych miejscowościach wokół Radusza, bo i na to tata miał pozwolenie. W sklepie sprzedawaliśmy także mąkę, cukier, kawę, soki, cukierki, sól, piwo dla dorosłych i dla dzieci, lemoniadę, mydło. Wszystko pakowane było w papierowe torby. Pamiętam, że można było kupować na tak zwany zeszyt, w którym rodzice wszystko skrupulatnie zapisywali. Płaciło się w polskich złotówkach.

W naszej karczmie często odbywały się przeróżne zabawy i spotkania, na które przychodzili mieszkańcy z całej okolicy. Czasem dochodziło do bójek, jak sobie panowie za dużo wypili. Wówczas tata rozpędzał wszystkich gości do domów. W Raduszu była też niemiecka karczma, ale potem przestała działać i została tylko nasza. Imprezy były także organizowane przy okazji świąt, jak na przykład 3 maja, czy 11 listopada. Te patriotyczne święta miały szczególną oprawę.

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
Mieszkańcy dawnej puszczańskiej wsi Radusz.Archiwum Sabiny Knych

Zdarzało się, że przed naszym domem pojawiało się kino objazdowe.

Często zatrzymywali się u nas przyjezdni, choć hotelu u nas nie było. Jeśli już zdarzało się, że ktoś prosił o nocleg, to dostawał go w karczmie, na sali. Pamiętam też, że mama robiła doskonałą „Polewkę z jajecznicą”. Stało się to rarytasem w naszej restauracji.

Przy domu mieliśmy piec chlebowy, w którym wypiekało się chleb raz w tygodniu. To był taki prawdziwy chleb, którego wystarczało nam na cały tydzień.

Jak wyglądało codzienne życie w Raduszu przed II wojną światową?

- Wyglądało tak, jak wszędzie. Obok siebie żyli normalni ludzie, sąsiedzi. Nie miało to znaczenia, czy byli to Polacy, czy Niemcy. Mówiło się i po polsku i po niemiecku. Dzieci bawiły się razem, kiedy był na to czas. Tylko w różnych okresach roku obchodziliśmy różne święta, bo to było związane z wyznaniem religijnym. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Naprzeciwko nas mieszkali Niemiec Pal oraz Polacy – Kaczmarkowie i rodzina Stępień oraz majętny Niemiec Kryger.

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
Budynek dawnej szkoły w Raduszu.Archiwum Sabiny Knych

Początkowo w Raduszu były dwie szkoły – dla niemieckich dzieci i dla polskich. Potem pamiętam, że niemiecką szkołę zamknięto. Nie wiem z jakiego powodu. Chodziliśmy do szkoły, w której uczył nauczyciel – Pan Woźny. Pamiętam, że przy szkole odbywały się apele z okazji świąt – 3 maja, czy 11 listopada. Wciągano wówczas polską flagę na maszt, śpiewano Hymn Narodowy. Organizowano pochody, które zazwyczaj kończyły się przy naszej karczmie. Przechodziły przez Radusz ze śpiewem. Przy karczmie zazwyczaj na podeście przemawiał nauczyciel pan Woźny, ubrany w mundur. Niemieccy mieszkańcy na to nie przychodzili. Wykonywali wówczas po prostu swoje zaplanowane zajęcia w gospodarstwach. Ale czym bliżej wojny było, tym bardziej dawało się odczuć, że patrzą na Polaków z pogardą. Żydów w Raduszu już wówczas nie było.

Pamiętam, że nigdy nie mówiło się nic złego o władzach kraju. Tak byliśmy wychowani przez rodziców, że szacunek się należał. Na cześć Marszałka Józefa Piłsudskiego trzeba było recytować wiersze. Tak samo ku chwale Edwarda Rydza-Śmigłego.

We wsi działało Stowarzyszenie Młodej Polski, które organizowało różne wydarzenia i podejmowało inicjatywy patriotyczne.

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
Spotkanie Straży Granicznej w Raduszu.Archiwum Sabiny Knych

W Raduszu działała także Straż Graniczna. To była bardzo prestiżowa praca, strażnikom granicznym dobrze się wiodło, byli dobrze przez państwo opłacani. Pamiętam, że strażnikiem był pan Franciszek Przybylski – ojciec Jerzego Przybylskiego – patrona działającej dziś Izby Pamięci wsi Radusz w Centrum Edukacji Ekologicznej w Mokrzcu, pan Kruża i pan Bolałek. Policji nie było – najbliższa funkcjonowała w Sowiej Górze, gdzie policjantem był pan Szklarek.

W Raduszu funkcjonowała kaplica katolicka, do której raz w miesiącu przyjeżdżał ksiądz z Międzychodu. Pamiętam, że jakieś małżeństwo prowadziło dla katolików drogi krzyżowe, na które ksiądz nie przyjeżdżał. Jak ktoś we wsi umarł, to nabożeństwo pogrzebowe odbywało się właśnie w kaplicy, a potem pogrzeb był na cmentarzu w Międzychodzie. Niemcy z kolei mieli we wsi kościół ewangelicki i w pobliżu dwa cmentarze, których pozostałości można jeszcze w lasach znaleźć.

Ja skończyłam w szkole w Raduszu cztery klasy. W pierwszej klasie uczyło się przez rok. W drugiej tak samo. W trzeciej przed dwa lata, a w czwartej przez trzy lata. To łącznie siedem lat nauki. Potem miałam iść do szkoły w Międzychodzie, ale wybuchła już wojna.

Wybuch II wojny światowej wszystko zmienił?

- Mój tata był dobrym politykiem. Dużo wcześniej przewidywał, że Adolf Hitler dojdzie w Niemczech do władzy i jak to się stanie, to może wybuchnąć wojna, w której ucierpi Polska. Jak już wybuchła wojna, ktoś na niego doniósł. Na początku września 1939 roku został aresztowany i pobity.

Informacja o tym, że wybuchła wojna, dotarła do nas, kiedy pracowaliśmy w lesie. Sąsiad Polak nam powiedział, że będą ludzi wysiedlać, i że powinniśmy być przygotowani. Przestraszyliśmy się i uciekliśmy do Poznania, ale po jakimś czasie wróciliśmy. Wtedy w końcu spotkaliśmy się ponownie z tatą. Zapamiętałam, że w domu na ścianie został obraz „Hołd Pruski”. Pod naszą nieobecność przeszedł chyba przez Radusz front wojenny. W naszej sali restauracyjnej została słoma, na której ktoś spał, wokół rozłożono druty kolczaste. Wszystko było rozwalone, poniszczone i rozszabrowane. Ojciec się potem dowiedział, że zrobili to nie tylko Niemcy, ale i Polacy.

Jak wróciliśmy, to tata często chodził do strażników granicznych, bo tam mogli podsłuchiwać rozmowy Niemców. Niemcy już wtedy poczuli się panami. Polacy pracowali dla nich. W Raduszu dla niemieckich gospodarzy sadziliśmy lasy, a podczas pracy byliśmy pilnowani. To były pierwsze oznaki nowych porządków. Któregoś dnia, w maju 1941 roku podczas pracy przyszedł do nas Niemiec i zawołał do siostry i do mnie „Mateckie do domu”. Sąsiad Pal, który był Niemcem ostrzegł nas, że rozpoczęły się wysiedlenia. Nie wiem jak to rodzice zrobili, ale mama była przygotowana. Szybko uszyła torby, upiekła chleby. Po południu po nas przyjechali. Na wóz zapakowaliśmy kury, szafy, łóżko, stół, krzesła. Nakaz wysiedlenia przywiózł nam Niemiec. Okazało się, że byliśmy pierwszymi mieszkańcami Radusza na liście wysiedleńczej.

Dostaliśmy nakaz pracy i trafiliśmy do Przytocznej na roboty, do majątku Hansa Steinbricha. Ciężki to był czas. Mieszkaliśmy na piętrze budynku koło kościoła, na dole mieszkał Wróż – zniemczony Polak. Na ścianie w jego domu był obraz Matki Boskiej, a obok Adolf Hitler. To był dobry człowiek. Przebywaliśmy w Przytocznej do końca wojny.

Wiedzieliście wtedy, że do Radusza już nie będzie można wrócić?

- Wiedzieliśmy, że Radusz rozbierają, bo jakieś niemieckie władze chcą mieć tam tereny polowań. Mama dostała jakimś sposobem przepustkę i spotkała się z sąsiadami, którzy tam mieszkali z nami przed wojną. Wszyscy czekaliśmy na jej koniec, ale wiedzieliśmy, że do naszego Radusza już nie wrócimy. W czasie, kiedy byliśmy w Przytocznej, ktoś nam wysłał zdjęcie naszego domu z pozdrowieniami. Stał opuszczony, więc pewnie jakaś nadzieja zawsze była, że los się odmieni.

Radusz – największa wieś Puszczy Noteckiej, która przestała istnieć
Wejście do domu, w którym mieszkała rodzina Mateckich w Raduszu.Archiwum Sabiny Knych

No i nadszedł upragniony koniec wojny, a wraz z nim wojska radzieckie, które – od Sterek, gdzie była dawna granica państwa polskiego – będąc w „przeklętej Germanii”, mogły robić dosłownie wszystko. Niewiele się o tym mówi w naszej historii, bo pewnie jeszcze rany zbyt świeże...

- Przed Ruskami uciekaliśmy lasami do Dormowa. Rodzice zostali w Przytocznej. Opowiadali nam potem, że Ruscy spędzili Niemców w jednym miejscu. Ci z kolei błagali tatę, by ich ratował, bo od początku został wybrany przez wojskowych na tłumacza. Ruscy kradli zegarki, każdemu Niemcowi zabierali. Rozstrzelali też miejscowego księdza. Pozostałych ludzi jednak oszczędzili. W Dormowie był spokój, nic nam złego nie zrobili, bo to już było po dawnej polskiej stronie granicy.

Wróciliśmy więc w rodzinne strony. Dostaliśmy pismo z urzędu, że możemy wybrać sobie jakieś gospodarstwo, w którym będziemy chcieli żyć, bo do Radusza nie możemy wrócić. Tata się uparł, że chce znów prowadzić karczmę. Wolna karczma była w Skrzydlewie i tam też poszliśmy. Był tam także i sklep kolonialny. Kilka lat tam mieszkaliśmy, aż wszystko zostało upaństwowione. Dziś to majątek naszej rodziny. Ja do dzisiaj jestem w Skrzydlewie zameldowana, choć czasem mieszkam u córki Danki w Mierzynie. Po wojnie rozpoczęłam naukę w szkole rolniczej, choć bardzo chciałam być krawcową. Zostałam w końcu w gospodarstwie. Tata zmarł w 1951 roku. Ja dwa lata wcześniej, w 1949 roku, wyszłam za mąż za Leona Knycha z Kolna.

Zagląda Pani jeszcze czasem tam, gdzie był niegdyś Radusz?

- Często jeżdżę do Radusza i zawsze płaczę. Dobrze, że historia tej wsi została ocalona, że powstała Izba Pamięci Wsi Radusz. Kto by dziś o tym wiedział…

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wolsztyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto